-To są lata naszych działań, zarybień i to zostało zniweczone w ciągu dwóch godzin.
Bo tyle czasu trwało spuszczanie ze zbiornika wody.
- Przy takim spadku ciśnienia jaki nastąpił to tak jak w rynsztoku to spłynęło wszystko. Tak jak widać, powyrywało roślinność - mówi Arkadiusz Leszek Michalski, prezes Koła Polskiego Związku Wędkarskiego "Krajna".
Woda opadła bardzo szybko, spowodowało to poderwanie się osadów z dna zbiornika i najprawdopodobniej podwyższenie stężenia azotu i fosforu w wodzie, a w konsekwencji duże śnięcie ryb - mówią wędkarze.
- To był śliz, który występował tutaj w zbiorniku. Ryba objęta częściową ochroną gatunkową.
Wędkarze oraz mieszkańcy są zbulwersowani.
O tym, że to katastrofa przekonują ekolodzy i niektóre stowarzyszenia w tym Stowarzyszenie Przyjaciół Dorzecza Gwdy. Na miejsce przyjechali też przedstawiciele Wód Polskich. Dokonali wizji lokalnej oraz zebrali padłe ryby.
- To oczywiście będzie przedmiotem badania Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska, z którym jesteśmy w kontakcie, absolutnie żadna szkoda w środowisku nie zaistniała. Niemniej jednak nasi pracownicy zebrali martwe ryby. Już teraz mogę powiedzieć, że nie jest to ilość jaka była przedstawiana w mediach - mówi Grzegorz Szymoniuk, dyrektor departamentu ochrony przed powodzią i suszą Wody Polskie.
Pracownicy Wód Polskich zebrali około 10 kg śniętych ryb. Wody Polskie zapowiedziały wyciągniecie konsekwencji wobec pracownika, który tak szybko spuścił wodę w rzece.
Wody Polskie zobowiązały się także do rekompensaty poniesionych strat i ponownego zarybienia akwenu.
- Straty przyrodnicze są ciężkie do oszacowania, bo przecież rzeka to nie tylko ryby. To jest cały ekosystem, w którym mieszkają inne zwierzęta i płazy i gady i ssaki i ptactwo - mówi Arkadiusz Leszek Michalski.
Straty oszacuje Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska w Poznaniu. Natychmiast po tym incydencie na nowo podniesiono lustro wody na Głomi.
Komentarze